Aby korzystać z zawartości forum należy się zarejestrowaćTUTAJ Ten aplet jest widoczny tylko dla niezarejestrowanych użytkowników! :-) Rejestrując się na forum uzyskujesz m.in. rabaty na cygara u forumowych partnerów (sklepy cygarowe). Zapraszamy!
Co Twoim zdaniem źle zrozumiałem? No co? Coś Ty sie Radek ostatnio zgryźliwy zrobiłeś strasznie, wyluzuj chłopie.
Jęzorka wywalonego nie zauważył?
O zgryźliwość raczej innych posądzam
r
_________________ "Problem ze światem polega na tym, że zawsze jest o jednego drinka do tyłu"
/Humphrey Bogart/
Bruno [Usunięty]
Wysłany: Wto 12 Sie, 2008
Zauważył, zauważył ... jęzor i litery też. A Radek powinien tu wierszem pisać, bo to dział taki własnie jest (on do mnie w 3 osobie - to ja też ). I mimo, że niby Offtopic to Mod te wszystkie dyskusje prozą wywali
(P.Frau)- Czesio a ty kim będziesz?
(czesio)-piosenkarzem
(P.Frau)- a co będziesz śpiewał
(czesio)-yy... gożkie żale
_________________ "Problem ze światem polega na tym, że zawsze jest o jednego drinka do tyłu"
/Humphrey Bogart/
Bruno [Usunięty]
Wysłany: Śro 13 Sie, 2008
Cytat:
Bruno prozy do szeroko pojętej twórczości nie zalicza?
Bruno zalicza, ale odróżnia prozę o walorach artystycznych od kolokwializmów oczywiście. Wypowiedzi ostatnie kolegi Radeqma można zaliczyć do twórczości, ale baaardzo szeroko pojętej i raczej tzw. "radosnej".
Bruno prozy do szeroko pojętej twórczości nie zalicza?
Bruno zalicza, ale odróżnia prozę o walorach artystycznych od kolokwializmów oczywiście. Wypowiedzi ostatnie kolegi Radeqma można zaliczyć do twórczości, ale baaardzo szeroko pojętej i raczej tzw. "radosnej".
Bruno, tak radośnie: miłego wieczoru!!!
r
_________________ "Problem ze światem polega na tym, że zawsze jest o jednego drinka do tyłu"
/Humphrey Bogart/
Don Alej [Usunięty]
Wysłany: Czw 14 Sie, 2008
Limeryk o pewnej lasce. Z okolic Gibraltaru ...
Pewna laska, z Costa de la Luz,
Pali wyłącznie torpedo +.
Nie weźmie corony!
Ktoś tym jest zgorszony?
Na Onecie raz był taki news.
Don Alej [Usunięty]
Wysłany: Pią 19 Wrz, 2008
Limeryk leczniczy.
Z dedykacją dla lekarzy - nuż co złego się zdarzy ... (w Camacho Jericho Robusto odpukane! )
Raz pewnego frustrata, z Alzacji,
Cygarowej poddano kuracji.
Kompletnie nie pomagało
Wypalał, bowiem, za mało,
Zalecanych nie trzymając się racji ...
Limeryk owalnogabinetowy o pewnym, znanym, profanie ...
Pewien facet, w Północnej Ameryce,
Cygaro raz, potrzymać, dał Monice.
Za profanację cygara,
Piekielna spotka go kara,
No chyba, że się skończy na krytyce ...
Wiek: 43 Dołączył: 20 Lis 2008 Posty: 18 Skąd: Poznan
Wysłany: Czw 20 Lis, 2008
To ja wstawię coś dłuższego
Havana
I oto jest ten dzień i ten oddech kojący nerwy po nieprzespanej nocy. Zza zasłony okna wyglądającego na szumiącą przystań, słyszę fale i bełkot albatrosów polemizujących nad nadpsutą rybą.
Uszy jeszcze drżą od zeszło-nocnej zawiniętej w rytmy przygody.
Jestem tu, jest ciepło, chodź to jak mniemam wczesny ranek.
Spod ciężkiej powieki wita mnie słońce z nadzieją na dobry dzień atakując zmysły gorzkim smakiem dobrego kubańskiego cygara i po-whiskey’owym szmerem w lewej półkuli.
Jeszcze kilka oddechów, oglądam sufit, łapię delikatne powiewy wiatru zza okna.
Spocone ciało i zmięte prześcieradło pod którym spałem wydaje mi się teraz tak osobiste…
Znów oddycham. Gdzie ja... a jednak wiem, dobrze… Butelka odkręcona, korek… Nie mam siły wstać. Poczeka.
Starając się delikatnie przeciągnąć zauważam na swoim ramieniu czerwony ślad. Pachnie znajomo.
To element pamiątki tego co wydarzyło się minionej nocy… To miasto, to miejsce, jest jak sen. Nie pamiętam go dobrze ale wiem, że był wyjątkowy. Jak ona, jej głos, skóra, ruch jakim wprawiała w zakłopotanie podłogę i sufit, ludzie mdleli. Dzieci się śmiały.
Znów się zapominam... nic mnie nie goni, czas jest moim sprzymierzeńcem, nie brak mi niczego…
- Woda - dla niej wstanę, aby opaść po kilku łapczywych łykach bezwładnie na łóżko i wtulając twarz w dłonie oparte na obolałych kolanach zastanowić się nad porządkiem rzeczy…
Co się stało? Gdzie zerwałem jaźń… Wracają migawki, zdjęcia … mgła opada.
Jej oczy zza cygarowego dymu wyłoniły się niczym spojrzenie dzikiego kota spotkanego nocą w dzikiej Amazonii.
Kiedy sięgnę pamięcią do moich młodzieńczych wyobrażeń i fantazji widzę właśnie te oczy, jako uosobienie dzikości i pełnej kontroli jednocześnie.
Wracam do niej.
Ta noc… coś niesłychanego. Cały dzień poprzedzający ubiegły wieczór spędziłem wędrując długim piaszczystym wybrzeżem. Smakowałem słońca, ziemi, oglądałem ludzi. Łapałem szczere uśmiechy tubylców i rozkoszowałem się spowolnionym upływem czasu. Tu czas zatrzymał się jak w stojącym zegarze mojej kochanej babci. Stał w salonie i stał... zawsze wskazywał za 5 dwunastą. Kochałem babcię.
Poczułem, że i w tym miejscu mogę się rozkochać bez pamięci. Każdy zapach mimo że nowy zdawał się zawierać chemiczny skład konieczny od tej chwili do podtrzymania moich funkcji życiowych. Oddychałem, głęboko… czułem coś jeszcze… ale to przyszło do mnie dużo później.
- Pelikany mnie fascynują, Klaudia opowiadała mi o nich kiedy widziałem się z nią zeszłego lata, uśmiechnąłem się w myślach do niej.
Oczy parzyły na mnie najpierw chłodno, nie zwyczajnie, ponieważ nie sposób było patrzeć normalnie „takimi” oczami, jednak nie było w tym patrzeniu nadzwyczajności. Były lekko znudzone, piękne, czarne, kocie, lekko skośne skierowane ku górze.
Kiedy zauważyły moje zainteresowanie w jednej chwili skryły się za kurtyną długich czarnych włosów. Tłum napierał na bar, a ja niesiony ich naciskiem przemieściłem się o kilka stóp w kierunku orkiestry, jednocześnie pozostawiając moje Mochito pachnące świeżą Yerba Buena.
Muzyka, wszechogarniające tępo kubańskich rytmów.
Muzycy grają z serca, duszy.
Instrumenty… to wszystko zadziałało jak magia.
Drinki tonęły w moim przełyku poganiane ciepłem tańczących ciał i tempem melodii.
Ciało poruszało się samo.
Stojąc tańczyłem - Niebywała euforia doznań.
Starsze małżeństwo w miłosnym i szczerym uścisku majestatycznie poruszało się do rytmów Son patrząc na siebie z szacunkiem i miłosnym uśmiechem w oczach.
Poczułem szarpanie za koszulę. W tłumie dostrzegłem bardzo chudą tajemnicza postać która nie tańczyła.
Facet ubrany był jak miejscowy, luźna guayabera, szelki ciemne okulary i kaszkiet. Twarz spalona słońcem, siwe przerzedzone wąsy i braki w uzębieniu. Krzyczał do mnie coś po kubańsku jednocześnie drugą ręką wymachując przygasającym cygarem.
Nic nie rozumiałem, a on wciąż krzyczał i szarpał mnie za rękaw. Wreszcie wskazał palcem w stronę tłumu.
To była Ona. Kiedy wyłoniła się z pośród innych bawiących się par szarość tłumu i zasłonę półmroku rozświetliła jej czerwona sukienka. Tańczyła, sama, ale jakby lewitowała nad parkietem. Oniemiałem. Widziałem już w swoim marnym krótkim życiu wiele tancerek, doskonale tańczących, ale… ona wyglądała tak cudownie w każdym swoim geście..
Galopujący koń, aksamitna flaga na wietrze, górski strumień i rwąca rzeka, kalejdoskop wrażeń.
Sięgnąłem po drinka. Zatopiłem w nim usta by ocucić nieco zmysły i schłodzić w lodzie trudne do ukrycia podniecenie. Odwróciłem się plecami do tańczących i próbowałem dostać do baru po powtórkę. Coś mnie zatrzymało.
Poczułem delikatny, jednak zdecydowany uścisk na prawym ramieniu, odruchowo odwróciłem się i zamarłem. Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Tłum rozstąpił się umożliwiając nam przejście by po chwili znaleźć się na samym środku Sali. Bez słowa, otoczeni tuzinami zmieszanych spojrzeń weszliśmy sobie wprost do oczu. Zobaczyłem w nich spokój i opanowanie smagane płomieniami dzikiego temperamentu. Muzyka nagle przycichła, wokalista poluzował krawat pod szyją i po kilku słowach zaczął śpiewać. Wraz z min uderzyła orkiestra. Czułem się jak w tunelu między niebem a piekłem… bałem się a jednocześnie cieszyłem tą chwilą. Ruszyliśmy… salsa, porwała nas. Bez reszty.
Widziałem kiedyś jak stado ptaków zmagając się z silnym wiatrem szybowało po niebie zachowując swój geometryczny kształt. Wiatr w przebiegłości sprytu swego, jak melodia tancerzowi, próbował mieszać szyki. Klucz leciał dalej, niestrudzenie, nie dał się złamać w najmniejszym stopniu. Był monolitem w swoim zgraniu. Czułem się przy niej jak ptak. Lecieliśmy.
Zaczęliśmy rozmawiać, śmiać się i śpiewać.
Znów taniec, śmiech, opowieść i rum.
Trwało to niemal wieczność, czas stał, my biegliśmy.
Nagle mocno chwyciła mnie za przedramię i wciskając mi w dłoń swojego drinka odwróciła się i wybiegła. Zdezorientowany przeciskając się przez zgromadzony u wejścia motłoch wydostałem się na ulicę. Nie było czerwonej sukienki…
W uszach ustały wszelkie dźwięki. Chłód ulicy i blask latarni określił powagę nocy. Ogarnęła mnie cisza i jak kawałek niezgrabnego metalu olbrzymi magnes przybił mnie do chodnika. Leżałem z ustami wywiniętymi na kamieniach ostatkami percepcji smakując obcą ziemię.
Coś mną wreszcie wstało.
Hotel przyjmując mnie w swoje objęcia nie pytał o wiele. Był wyrozumiały i dyskretny. Drzwi nie stawiały oporu.
Łóżko przyjęło mnie jak kochająca matka niepoprawne dziecko. Spałem krótko, mocno.
Teraz woda, dłonie wiatr… Wspomnienia…?
Starając się odcedzić jawę od mary zapadam się w niej ponownie tracąc świadomość.
Czy aby na pewno tym razem już śnię? Czy dowiem się gdy przebudzę?
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum